HareM HareM
1185
BLOG

Sensacyjna decyzja genialnego skoczka

HareM HareM Rozmaitości Obserwuj notkę 15

Jest dokładnie tak, jak w tytule. Decyzja jest sensacyjna. Przy czym ja, na ten przykład, zdziwiłbym się gdyby była inna.

Jedna z największych postaci skoków narciarskich, nie tylko tych współczesnych, ale w historii w ogóle, Tomasz Morgenstern, ogłosił był dziś koło południa zakończenie kariery sportowej.

Austriak ma zaledwie 27 lat. Bardzo mało jak na kogoś, kto kończy karierę. Wielu z wybitnych sportowców w tym wieku zaczynało dopiero być wielkimi. Na przykład nasz najbardziej utytułowany olimpijczyk, Robert Korzeniowski, dokładnie w tym wieku zdobywał swój pierwszy, wcale nie złoty, medal mistrzostw świata. Tymczasem Morgenstern jest (piszę tylko o jego dokonaniach solowych, nie o jakichś tam sztafetach czy drużynówkach) mistrzem olimpijskim, mistrzem świata, dwukrotnym zdobywcą Pucharu Świata, dwukrotnym zwycięzcą T4S, wygrał ponad 20. pucharowych I-ligowych konkursów. Jako jeden z trzech, chyba, skoczków w historii ma na rozkładzie każdy ze skokowych „Turniejów Wielkiego Szlema” (IO, MŚ, PŚ, T4S)*. O niższych podiach różnych imprez mistrzowskich nie wspomnę, bo miejsca na to nie ma, a zdobył tego naprawdę multum. Więc czemu mu się wcale nie dziwię?

Dość wnikliwie obserwuję skoki narciarskie. Można rzec kilkadziesiąt już lat. Od kilkunastu, czyli od początku ery Małysza, wyjątkowo intensywnie. I nie widziałem ani nie pamiętam, żeby jakikolwiek inny skoczek zaliczył trzy, groźne jak jasna cholera, wypadki. W takiej sytuacji „przyłapałem” tylko Morgensterna.

Ponad 10 lat temu, w Kuusamo, wydawało się że, kilkunastoletni wówczas, młokos zakończy swoją przygodę z nartami na samym początku kariery. Tylko wyjątkowej sprawności i wygimnastykowaniu może zawdzięczać, że przeżył. Uderzył z całym impetem plecami (a powinien głową) w zeskok. Mimo to już po miesiącu stał na podium konkursu w Oberstdorfie. I potem, przez ponad 10 lat, starał się nie przewracać. Choć często, przynajmniej mnie, wydawało się, że skacze na krawędzi. Przez 10 lat mu się jednak udawało. Z jednym wyjątkiem. Upadł, tyle że niegroźnie, na MŚ w Libercu, co kosztowało go złoto na małej skoczni.

W poprzednim sezonie szczęście, bo brak upadków w tym sporcie można tak śmiało nazywać, Morgensterna opuściło. W drugim z konkursów PŚ w Neustadt, chcąc dotrzymać kroku Stochowi, zaryzykował jeszcze bardziej niż zwykle. W efekcie boleśnie się potłukł, a na domiar złego złamał palec. Był sezon olimpijski. Długa przerwa oznaczała utratę kontaktu z czołówką. Morgenstern wrócił po zaledwie 2-ch tygodniach rozbratu z nartami. Na T4S skakał znów bardzo dobrze. Zajął zresztą w Turnieju drugie miejsce, tuż za rewelacyjnym wtedy Diethartem. Wprawne oko doświadczonego obserwatora skoków dostrzegało jednak, że w każdym skoku szedł na maksa i ryzykował ponad normę. Nie inaczej zrobił podczas treningu w następnych po Turnieju zawodach rozgrywanych na mamucie w Kulm. Dodatkowo trafił na boczny wiatr, który wytrącił go z powietrznej równowagi, podwijając nartę i powodując, że Morgenstern zostawił narty z boku i w locie wyglądał nie jak narciarz, ale jak skoczek do wody. Leciał ponad sto metrów i spadł na głowę z wysokości przynajmniej dziesięciu. Stracił oczywiście przytomność. Odniósł poważne obrażenia głowy i płuc.

I po tym wszystkim ta cała banda, z ówczesnym i obecnym trenerami reprezentacji na czele, namówiła go, żeby po trzech tygodniach zaczął z powrotem skakać, a po kolejnych niecałych 10 dniach wystąpił na igrzyskach. I on tak zrobił! Napisałem wtedy na którymś z portali poświęconych skokom, że albo sam się naćpał przed taką decyzją albo ktoś mu w tym pomógł. I na pewno miałem rację.

Austriak wystąpił na igrzyskach zajmując niesamowicie wysoką moim zdaniem, biorąc pod uwagę stan jego zdrowia, lokatę na mniejszej ze skoczni. Był 14. Dużo słabiej skakał już na skoczni dużej, gdzie zajął 40 miejsce. Wraz z drużyną wywalczył srebrny medal, ale był jej najsłabszym ogniwem.

Zmądrzał, on albo rodzina, dopiero po igrzyskach. Niebezpieczeństwo związane z dalszym skakaniem było pewnie tak duże, że nie szło udawać, że nic się nie dzieje, a i lekarze nie chcieli wziąć na siebie więcej odpowiedzialności. Austriak zakończył sezon.

W kończącym się właśnie sezonie letnim Morgenstern udziału już praktycznie nie brał. Mówiło się, że pod koniec września oficjalnie zdecyduje co dalej. No i zdecydował. Uzasadnił to czymś bardzo ludzkim. Strachem i stresem. I niech tak oficjalnie zostanie. Ja jednak myślę, że najbardziej zaszkodził Morgensternowi szybki powrót na skocznię. Zarówno po pierwszym, jak i drugim ubiegłozimowym upadku. Konsekwencje tego w Kulm wydają się dotykać Austriaka jeszcze dzisiaj. Oglądałem parę z nim wywiadów. To już nie jest ten pewny siebie, zawsze uśmiechnięty, mistrz olimpijski i mistrz świata. Oczywiście potrafi się dalej uśmiechać. Ale nie wygląda to już tak samo jak choćby po ostatnim Turnieju 4 Skoczni. Ten uśmiech to może nie jest uśmiech Muhammada Ali sprzed 5 czy nawet 15 lat, ale też nie jest to uśmiech wygrywającego zawody PŚ Thomasa Morgensterna.

Narciarska Austria nie chce tego przyznać, ale straciła wspaniałego skoczka z powodu pazerności i głupoty swoich decydentów. Chcieli mieć w Soczi koniecznie dwa medale więcej. Nie dość, ze ich nie zdobyli, to pozbawili swojego tuza zdrowia. Żeby tylko zdrowia. Miał ciągle szanse zostać nawet najlepszym skoczkiem w dziejach. Teraz już może takie coś rozpatrywać tylko w kategoriach abstrakcji.

Austriaccy skoczkowie nie dają się specjalnie lubić. Mają w sobie coś takiego, co do nich, z pozycji kibica patrząc, jeśli nie zniechęca, to na pewno każe mieć dystans. Morgenstern był od większości swoich kolegów inny. A ponieważ był przy okazji wielki, to bardzo go będzie w tym narciarskim peletonie tudzież, jak chcą inni, cyrku, brakowało.

Jak my to mówimy na Śląsku? 3m się, Tomek. Miałeś fason.

 

 

 

* - Jak ktoś lubi konkursy, to proszę bardzo: wymień pozostałych dwóch:)

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości