HareM HareM
660
BLOG

2 x Leicester!

HareM HareM Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

Wczoraj późnym wieczorem, tak gdzieś między 22.45 a 23.15, wymieniona w tytule niespełna półmilionowa, za to założona przez Rzymian, angielska sadyba miała swoje wielkie, największe w historii tego miasta, sportowe chwile.

Najpierw, dzięki remisowi Tottenhamu z Chelsea, piłkarze FC Leicester zapewnili sobie, po raz pierwszy w historii klubu oczywiście, tytuł mistrza Anglii w piłce kopanej, a kilkanaście minut później mieszkaniec tego grodu, Mark Selby, został mistrzem świata w snookerze.

Zdobycie mistrzowskiego pasa przez piłkarzy z Leicester jest jak historia Kopciuszka. Klub ma co prawda już ponad 130 lat, a za trzy lata będzie obchodził 100-lecie grania pod obecna nazwą, więc Kopciuszek jakby trochę podstarzały, ale jego największym dotąd sukcesem było zdobycie, znacznie mniej prestiżowego od Pucharu Anglii, Pucharu Ligi oraz to, że rozkwitły tu talenty Gordona Banksa i Gary Linkera.

Klub ma więc spore, choć nie poparte sukcesami tradycje, przy czym ostatnie trzydzieści lat to były dla jego kibiców lata z pewnością niełatwe, a długimi okresami wręcz trudne. Zostawiając te bardziej odległe na boku, dość powiedzieć, że przez 10 bitych lat (2004-2014) Leicester nie widziało, nie słyszało i nie czuło Premier Leaque. Co więcej.  Sezonie 2008/09 grało nawet w Leaque One (odpowiednik naszej drugiej ligi czyli trzeciej klasy rozgrywkowej).

Dopiero dwa lata temu gracze „Lisów” (na szczęście, czy raczej nieszczęście, Anglicy nie widzą kto zacz w Polsce, bo dawno by pewnie ten niefortunny z naszego punktu widzenia przydomek zmienili) awansowali z powrotem do ichniej ekstraklasy. Jak to w angielskiej lidze bywa – los beniaminka był niezwykle ciężki. Bodaj do końca marca, a może nawet do połowy kwietnia poprzedniego sezonu Leicester był czerwona latarnia rozgrywek i nic nie wskazywało na to, że będzie w stanie wybronić się przed degradacją z Premier Leaque. Jednakże w pewnym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zespół, z dnia na dzień, zaczął wszystko wygrywać. Po 18-tu tygodniach zamykania tabeli i 23-ch tygodniach przebywania w strefie wskazującej na opuszczenie Premiership, na 4 kolejki przed końcem ligowej rywalizacji, „Lisy” opuściły strefę spadkową, a na koniec zajęły w lidze, wydającą się jeszcze kilka tygodni wcześniej totalną abstrakcją, pozycję 14-tą.

Po sezonie, ni stąd ni z owąd, zmieniono trenera. Nigel Pearson który, przypomnijmy, rok wcześniej wprowadził Leicester po latach przerwy do ekstraklasy oraz w tak trudnej jak opisana wyżej sytuacji go w niej utrzymał, został z trzaskiem zwolniony, a jego miejsce zajął Claudio Rainieri. Trener, który miał bogate CV i sporo, nie podlegających dyskusji, sukcesów. Również sporo porażek. Tą najbardziej spektakularną było to, że rok przed przejęciem „Lisów” udało mu się dokonać tego, czego przed nim nie osiągnął żaden trener na świecie. Jako selekcjoner reprezentacji Grecji zanotował w eliminacjach MŚ dwie porażki z Wyspami Owczymi. Mimo to Leicester zatrudnił Rainieriego i, jak się okazało, trafił w dychę. Podstarzały, jako się rzekło, Kopciuszek zagrał na nosie wszystkim bez wyjątku potentatom i ograł wszystkich rywali. Na jesień, jako Mistrz Anglii, zadebiutuje w Champions Leaque.

Inauguracyjny występ „Lisów” w Lidze Mistrzów będzie mógł w końcu chyba oglądnąć ich wileki kibic Mark Selby, któremu nie dane było świętować na żywo zarówno, dwa lata temu, sukcesu w postaci awansu do Premiership, jak i teraz zdobycia mistrzostwa kraju. Powód, w obu przypadkach, był prozaiczny. Mark Selby, dokładnie w tym samym czasie, dwukrotnie, grał w Sheffield o mistrzostwo świata w snookerze. Dwukrotnie je zresztą zdobył. Tak dwa lata temu jak i wczoraj.

Selby nie jest, być może, Michałem Jordanem ani Leonem Messim światowego snookera.te określenia sa w snookerze, również moim zdaniem, zarezerwowane dla innych. Kiedyś dla Steve’a Davisa, obecnie dla Ronniego O’Sullivana. Gdyby go porównywać do wybitnych sportowców z innych dziedzin to może najbliżej jest mu do wybitnych lekkoatletycznych etiopskich długodystansowców Gebreselassie i Bekele. Bez wielkich fajerwerków podczas rywalizacji, ale cały czas w czołówce, do bólu (nie mylić z Bulem Bronisławem) konsekwentnie, wtedy jak trzeba przyspieszyć (czytaj w finale) to z zimna krwią i bez żadnego zlituj się dla rywali. Tak wygrał sporo spotkań czy wręcz turniejów, tak wygrał swoje oba finałowe pojedynki o mistrzostwo świata w Crucible Theatre (mniej zorientowanych informuję, że w snookerze, w przeciwieństwie do prawie wszystkich innych dyscyplin sportowych, mistrzostwa globu odbywają się co roku w tym samym miejscu). Pojedynki, w których na pewno nie był faworytem. Ani teraz, grając przeciwko Chińczykowi Dingowi, ani tym bardziej dwa lata temu, kiedy stawiał skutecznie czoła, broniącemu wówczas tytułu, samemu O’Sullivanowi.

Wielki swój dzień miało wczoraj małe Leicester. Ciekawe czy będzie w stanie go kiedykolwiek powtórzyć. Ale nawet gdyby nie, to transu, w jakim musiało być ostatniej nocy, nikt mu już nie odbierze.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport