HareM HareM
363
BLOG

Za dwa tygodnie start!

HareM HareM Sport Obserwuj notkę 12

Mam oczywiście na myśli, jak się parę osób pewnie domyśla, inaugurację sezonu zimowego w skokach narciarskich. Odbędzie się ona, jak to już 10-krotnie drzewiej bywało (choć przez ostatnie cztery lata narciarską zimę rozpoczynano akurat gdzie indziej), w fińskiej Ruce, którą wielu błędnie utożsamia z Kuusamo, do którego jest stamtąd prawie 35 km. To jest około 5 razy dalej niż z centrum Wisły na Malinkę.

Jako zapalony kibic zimowego skakania na nartach, a jednocześnie wieczny optymista, jestem przed sezonem, jak co roku zresztą, cały w rumieńcach. W porównaniu jednak z latami ubiegłymi te moje rumieńce są znacznie większe. Nie wynikają one bowiem li tylko z podniecenia rozpoczynającym się sezonem, ale również z pewnej drobnej okoliczności. Otóż, jak prawie wszystkim wiadomo, reprezentacja przystępuje do tegorocznej rywalizacji wyposażona w, z prawdziwego zdarzenia, uważam, szkoleniowca.

Poprzedni główny trener naszej kadry, pozwolę sobie więcej nie grzeszyć i nazwiska nie wymieniać,  powodował, że w każdym z poprzednich kilku sezonów mój wrodzony optymizm pryskał, a w zasadzie diabli go brali, jeszcze grubo przed świętami. Może poza sezonem 2013/14, kiedy to trener musiał chyba zrobić jakiś kolosalny, ze swojego punktu widzenia, błąd w przygotowaniach i zawodnicy, pokazali, że potrafią skakać. Kamila nie liczę gdyż, jak wielokrotnie podkreślałem, jego (jeśli był w formie) trenować mogłaby pani Stenia, co sprzedaje w GS-ie albo nawet… Apoloniusz Tajner. Do Małysza może Stochowi trochę brakuje, ale nikt nie jest w stanie mu wtedy, w tej wielkiej formie znaczy, zaszkodzić.

Wartość trenera poznaje się jak nie idzie. I tę wartość poprzedniego trenera oglądaliśmy  w wypadku całej reszty poza Stochem przez lat osiem, a w wypadku Kamila przez ostatnie dwa sezonu kiedy ze startu na start obsuwał się jak termin wypłaty w plajtującym przedsiębiorstwie. Trener nie wydobył wtedy z Kamila, ale również z siebie, ani me, ani be, ani kukuryku.

Prezes Tajner skumał, że bez radykalnej zmiany w sztabie swojego stolca nie utrzyma. On i trener mieli przeciwko sobie nie tylko kibiców, ale również zawodników. Nawet Stocha.

Od wiosny kadra ma więc nowego wodza. To, ze nazywa się Stefan Horngacher, wie chyba każdy. O tym, ze w erze „schmittowo-małyszowej” zdobył w PŚ ponad 4500 pkt, że odniósł dwa konkursowe zwycięstwa i kilkanaście razy stał na podium, a na MŚ w Lahti w obu konkursach indywidualnych był bardzo blisko medalu, wie już pewnie mniej osób. A o tym, ze jako asystent Kuttina w polskiej kadrze w połowie poprzedniej dekady łagodził efekty błędów nieprzejednanego i pzrekonanego co do własnej nieomylności szefa, i że był dobrym duchem drużyny, której nie pomagały ciągłe napięcia miedzy szkoleniowcem i dążącym stale, w imię konkretnych planów, do konfrontacji z nim prezesem, być może pamiętają nieliczni.

Stefan Horngacher wrócił do pracy z Polakami w bardzo nieprzyjemnym momencie. Kadra była totalnie rozbita, zawodnicy jeśli nie skłóceni, to na pewno nie w komitywie. Wyników żadnych i do tego jak zwykle czekający tylko i wyłącznie na trzęsienie ziemi i szczęśliwy zbieg okoliczności Tajner.

Jedyne co dobre, to nie było już Kruczka. Namieszał, napsuł co się dało, i złożył rezygnację.

Od maja Horngacher orze, podobno, jak wół. Razem z nim orze kadra. Zmieniły się metody pracy, nakłady pracy, zmienił się cały trening, zmieniło się nastawienie chłopaków. Pracują, jak echo niesie, jak górnicy na przodku. Ja tam na wyniki uzyskane w lecie nigdy nie patrzę, bo to strasznie złudne może się okazać, ale faktycznie widać, że coś z tego się może wykluć. W niesamowitej wręcz formie, takiej niemożliwej do zgubienia, jest Kot. Do wysokiej dyspozycji wydaje się wracać zupełnie zagubiony poprzedniej zimy Stoch, odżył Kubacki. Nawet Żyła ponoć znalazł wenę. Pozytywnej energii nabrał, jak twierdzi, Zniszczoł. A jak się dowiedziałem, że w samych superlatywach o Austriaku i jego prowadzeniu kadry mówi wiecznie niezadowolony z trenerów przez kilka poprzednich lat ojciec Klimka Murańki, to coś musi być na rzeczy.

Dmucham na zimne i niczego nie zapowiadam. Ale być może, po dwóch sezonach zastoju i oglądania pleców rywali, nasi skoczkowie nawiążą w najbliższych kilku miesiącach do dobrych tradycji polskich skoków. Najwyższy czas. Bo większość kadry A swoje lata już ma i wiecznie skakać nie będzie. Hula miesiąc temu przekroczył 30-tkę, Żyła i Stoch (w tej kolejności) osiągną ją w przyszłym roku, a Kubacki i Kot też już powyżej średniej „peletonu”.

Jeśli mamy rządzić w skokach, to mamy na to ten i następny sezon. Potem do przestawiania rywali musimy posłużyć się, przynajmniej w sporej części, nowym pokoleniem skoczków. A tych na razie nie bardzo widać. No, ale może (jakby tak, dajmy na to, Kot czy, dajcie pomarzyć, Murańka, wygrał za rok w Korei) obudzi się w narodzie nowsza wersja małyszomanii?

Jako optymista z urzędu jestem za.

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport